Po likwidacji procedury przetargowej w Ministerstwie Zdrowia, firmy sprzedają rządowi testy na koronawirusa po znacznie wyższych cenach. Jak ustalił Onet, w tym samym czasie w ramach przetargów oferują je taniej na przykład sanepidom.
27 sierpnia 2020 20:01Na kolejnych zakupach ministerstwa podatnik traci od kilku do kilkudziesięciu milionów złotych. Tymczasem rząd coraz szerzej otwiera drzwi do kolejnych nadużyć. Do momentu wybuchu epidemii koronawirusa w Polsce obowiązywała ustawa Prawo zamówień publicznych, która gwarantowała przejrzystość rządowych zakupów. Zgodnie z nią rząd ogłaszał zapotrzebowanie na różnego rodzaju produkty, a firmy składały oferty, z których wybierano zwycięską według ściśle określonych zasad. Wszystko zmieniło się wraz z nadejściem epidemii.
Wolna amerykanka
W tzw. ustawie COVID-owej z 2 marca br. znalazł się zapis, że w przypadku zamówień usług i towarów związanych z koronawirusem nie trzeba stosować ustawy Prawo zamówień publicznych „jeżeli zachodzi wysokie prawdopodobieństwo szybkiego i niekontrolowanego rozprzestrzeniania się choroby lub jeżeli wymaga tego ochrona zdrowia publicznego”. Według jakich kryteriów rząd ma zatem wybierać najlepsze oferty — tego ustawa nie mówi. Przez cały marzec Ministerstwo Zdrowia kupowało towary związane z przeciwdziałaniem koronawirusowi bez żadnej kontroli. W artykule „Światowy interes. Jak rząd kupuje droższe testy na koronawirusa za granicą, ignorując tańsze z Polski” oraz kolejnych tekstach opisaliśmy, jak ministerstwo kupowało poprzez pośredników zagraniczne testy po wielokrotnie zawyżonych cenach, choć dostępne były znacznie tańsze testy polskich producentów.
7 kwietnia na internetowych stronach Ministerstwa Zdrowia pojawiła się Platforma Zakupowa. Miała ona przymknąć drzwi do nadużyć. Resort ogłaszał na niej zapotrzebowanie na towary związane z koronawirusem, a firmy zgłaszały się ze swoimi ofertami. Wobec braku zasad wyłonienia najlepszej oferty firmy nie miały jednak pojęcia jak dostosować oferty do potrzeb resortu. Aby dowieść swej transparentności, 21 maja Ministerstwo Zdrowia opublikowało ewidencję zakupów. Wymieniono w niej towary, ceny, sprzedawców, ale nie zasady, na jakich wyłoniono oferty.
W kolejnych tygodniach posypały się w mediach doniesienia o nadużyciach przy zakupie respiratorów, sprzętu ochrony osobistej i testów na koronawirusa. końcem maja Platforma Zakupowa przestała być aktywna. Formalnie, wciąż istnieje, lecz termin na składanie ostatnich ofert minął na niej 31 maja. Od tamtej pory na platformie nic się nie dzieje. Czyżby Ministerstwo Zdrowia skonstruowało nowy, bardziej przejrzysty system składania ofert na koronawirusowe towary? Nic z tych rzeczy. Jeszcze 20 maja na stronie rządowej z „Informacjami dotyczącymi produktów wykorzystywanych podczas zwalczania COVID-19” pojawiła się nowa informacja, że tym razem Agencja Rezerw Materiałowych uruchomiła adres mailowy zakupy@arm.gov.pl, pod który należy zgłaszać oferty.
Nową informację dotyczącą składania ofert łatwo było przeoczyć. Oryginalnie strona powstała dwa miesiące wcześniej. Adres mailowy został upchnięty pomiędzy informacjami o produktach a wytycznymi krajowego konsultanta. Jak tłumaczy pragnący zachować anonimowość ekspert branży produktów do walki z koronawirusem, zamiana i tak już wadliwej Platformy Zakupowej na adres mailowy otwiera jeszcze większe pole do nadużyć. – Firmy mogą pisać pod podany adres, nie mając pojęcia, czego potrzebuje ministerstwo, w jakich ilościach i cenach. A ministerstwo może swobodnie wybierać wśród podmiotów, które mogą kusić jego urzędników innymi bodźcami niż sama oferta – mówi.
Jak wepchnąć ministerstwu droższy towar
Zarabianie na braku przetargów ruszyło pełną parą już na początku epidemii – w marcu i kwietniu. W artykule „Jak rząd przepłacał za testy na koronawirusa, a zarabiała firma związana z PiS” opisaliśmy, jak powiązana z partią rządzącą firma Argenta z Poznania sprzedawała resortowi testy nawet sześć razy drożej niż kupowała je u tureckiego producenta. Wyliczyliśmy, że nabywając je po cenach rynkowych, rząd zaoszczędziłby polskiemu podatnikowi 79 zł na teście, czyli w sumie 27 mln zł.
Kiedy po tamtym artykule grupa posłów z partii Wiosna zapytała w interpelacji premiera, dlaczego rząd kupował testy po wyższych cenach, w odpowiedzi wiceminister zdrowia Waldemar Kraska argumentował, że zakup był realizowany w warunkach „niezwykle pilnej potrzeby”. Jednak w maju, czerwcu i lipcu potrzeba przestała być pilna, bo rynek się nasycił, a jednak resort zdrowia wciąż grubo przepłacał w stosunku do cen, za jakie kupowały testy pojedyncze podmioty w procedurach przetargowych.
Wystarczy porównać, za ile ci sami sprzedawcy oferowali te same testy na przykład sanepidom w przetargach, a za ile Ministerstwu Zdrowia bez przetargów. Jak poinformowało nas ministerstwo, od 2 maja do 18 czerwca kupiło od poznańskiej firmy Imogena 400 tys. testów hiszpańskiej firmy Vitassay za 24 mln zł, co daje 60 zł za sztukę. Tymczasem, jak ustalił Onet, w tym samym czasie, w maju, ta sama firma oferowała te same testy w przetargu sanepidowi w Krakowie po 48 zł za sztukę. Co więcej, krakowski sanepid potrzebował jedynie 15 tys. testów, a resort zdrowia 400 tys., co stwarzało ministerstwu pole do dodatkowej obniżki cen. A jednak ministerstwo potężnie przepłaciło.
Tańsza oferta Imogeny w przetargu dla krakowskiego sanepidu nie była wyjątkiem. Kiedy sanepid unieważnił majowy przetarg, w lipcu ta sama firma zaoferowała sanepidowi te same testy za jeszcze niższą cenę – 45 zł za sztukę. Przetarg znowu dotyczył 15 tys. testów. – Przyjęliśmy od początku politykę, że każdy ma tę samą cenę. I niezależnie czy to było Ministerstwo Zdrowia z zamówieniami na dziesiątki milionów czy małe laboratorium, które zrobi 100 prób na miesiąc. Uważaliśmy, że tak będzie uczciwie. Dopiero ruchy konkurencji zmusiły nas do zmiany polityki cenowej – tłumaczy Jan Niechwiadowicz, prezes Imogeny, dodając, że cenę dla ministerstwa miał wcześniej ustaloną z producentem testu.
Nie zmienia to faktu, że gdyby Ministerstwo Zdrowia kupowało od Imogeny testy za cenę, za którą w tym samym czasie ta firma sprzedawała je w przetargach, polski podatnik zaoszczędziłby 6 mln zł. W rzeczywistości kwota oszczędności byłaby znacznie większa, bo im większe zamówienie, tym większe pole do negocjacji cenowych. Z tych jednak resort nie skorzystał.
Polscy producenci testów we mgle
Zarówno Argenta, jak i Imogena sprzedają resortowi zdrowia zagraniczne testy. W tym samym czasie polscy producenci wysokich jakościowo i konkurencyjnych cenowo testów nie tylko są ignorowani przez resort, ale od maja nie wiedzą nawet, w jaki sposób składać ministerstwu oferty. Jak zaznacza Ministerstwo Zdrowia, podany na rządowych stronach adres mailowy Agencji Rezerw Materiałowych do składania ofert "jest dedykowany w pierwszej kolejności producentom produktów ochronnych oraz urządzeń przeznaczonych do walki z COVID-19”. Gdzie więc mają składać resortowi oferty polscy producenci testów?
– Nie wiemy, jaka jest ścieżka składania do Ministerstwa Zdrowia ofert na produkty związane z koronawirusem. Parę tygodni temu złożyliśmy do ministerstwa ofertę. W rozmowie telefonicznej uzyskałem wtedy informację, że na razie ministerstwo nie planuje zakupów – mówi nam Cezary Kilczewski, prezes Medicofarmy, jednego z dwóch polskich producentów genetycznych testów na koronawirusa. Na początku czerwca firma ta przekazała nieodpłatnie 150 tys. testów Ministerstwu Zdrowia. Od tamtej pory próbuje sprzedać swoje testy resortowi po konkurencyjnych cenach. To jednak nie jest nimi zainteresowane, choć jeszcze w kwietniu w wywiadzie w „Dzienniku Gazecie Prawnej” minister zdrowia Łukasz Szumowski powiedział: „Rozpoczynamy proces produkcji testów w Polsce. Robią to już dwie firmy i z obiema mamy już umowy”.
Medicofarma była jedną z nich. Druga to Biomaxima z Lublina. – Stronę Agencji Rezerw Materiałowych znamy od marca i nigdy za jej pośrednictwem ani za pośrednictwem tego adresu mailowego nie kontaktowaliśmy się z Ministerstwem Zdrowia. Ten mail nie jest nam znany jako mail do oferowania testów na koronawirusa – mówi nam Piotr Krawczyk, dyrektor rynku analityki medycznej Biomaxima.
W kwietniu resort kupił od Biomaximy symboliczną liczbę 25 tys. testów, czyli tyle, ile wykonuje się w Polsce w ciągu doby. Wcześniej i później rząd wolał kupować kilkukrotnie droższe testy z zagranicy przez pośredników. Jednym z nich była związana z PiS poznańska firma Argenta, która sprzedawała ministerstwu tureckie testy nawet z sześciokrotnym przebiciem. – Gdyby ministerstwo chciało, żeby proces zakupu testów był jasny i transparentny, to samo by się zwracało do wszystkich dostawców z zapytaniami o oferty – mówi nam znawca rynku. Polscy producenci takich zapytań nie otrzymują.
Jak resort współpracował z polskim producentem testów
Kiedy posłowie Wiosny skierowali do premiera interpelację w sprawie testów, pytając m.in. dlaczego resort kupował zagraniczne produkty „zamiast skorzystać z usług polskich przedsiębiorców, mimo zapewnień o wspieraniu ich”, wiceminister zdrowia Waldemar Kraska odpowiedział: „Ministerstwo Zdrowia od początku stara się wspierać rodzimych przedsiębiorców. Przykładem tego jest współpraca z firmą Biomaxima S.A. z Lublina”. Ową „współpracę” minister umotywował zakupem od firmy owej symbolicznej liczby 25 tys. testów.
Już kiedy pisaliśmy o tym zakupie po raz pierwszy w maju, eksperci alarmowali nas, że został przeprowadzony tylko po to, by ministerstwo mogło się pochwalić współpracą z polskim producentem i dalej kupować droższe testy za granicą. I tak właśnie się działo. Już po tym, jak polska firma złożyła ministerstwu ofertę testów po 62 zł za sztukę, resort kupił jeszcze 712 tys. zagranicznych testów, płacąc za najdroższe z nich nawet 197 zł za sztukę. Gdyby ministerstwo kupowało od Polaków, podatnik zaoszczędziłby 11,5 mln zł, nie wspominając o inwestycjach w polską myśl naukową.
O „współpracę” ze strony resortu zapytaliśmy też przedstawiciela zainteresowanej firmy. – Jako Biomaxima nie odczuwaliśmy i nie odczuwamy do tej pory specjalnego wsparcia ze strony Ministerstwa Zdrowia. Tak dużą dysproporcję w zakupach testów PCR pomiędzy firmami dystrybuującymi a wytwarzającymi je trudno nazwać wspieraniem polskich przedsiębiorców – odpowiada nam Piotr Krawczyk. Ze swojej strony Ministerstwo Zdrowia deklaruje, że obecnie nie jest zainteresowane zakupem testów, dodając, że w magazynach leży zapas 931 tys. testów genetycznych. W Polsce wykonuje się średnio 25 tys. testów dziennie. Oznacza to, że zapas zmagazynowanych przez resort testów wystarczy na ok. 37 dni.
Bezkarność zadziała wstecz
Do tej pory żaden z urzędników nie poniósł odpowiedzialności za wielomilionowe straty dla budżetu państwa. Pod koniec czerwca Ludwik Dorn, były wicepremier w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez wiceministra zdrowia Janusza Cieszyńskiego w związku z opisywanymi przez Onet zakupami testów przez ministerstwo. Jednak w połowie lipca Prokuratura Okręgowa w Warszawie włączyła jego doniesienie w zupełnie inne śledztwo, dotyczące zakupu maseczek.
– To jakby rozpatrywano sprawę pobicia mnie przez policjanta w ramach śledztwa dotyczącego okradzenia posterunku, na którym ten policjant pracuje – skomentował wówczas ruch prokuratury były wicepremier. Wkrótce jednak urzędnicy mogą stać się całkowicie bezkarni, a to za sprawą przygotowywanych zmian w ustawie COVID-owej. Propozycja nowelizacji zakłada, że „nie popełnia przestępstwa, kto w celu przeciwdziałania COVID-19 narusza obowiązki służbowe lub obowiązujące przepisy, jeżeli działa w interesie społecznym”. Propozycja zakłada wyłączenie odpowiedzialności karnej również wstecz, czyli ma dotyczyć czynów popełnionych przed wejściem nowego prawa w życie.
W rozmowie z Onetem prof. Andrzej Zoll, były Rzecznik Praw Obywatelskich, prezes Trybunału Konstytucyjnego i szef Państwowej Komisji Wyborczej, nazwał ten projekt „chuligaństwem legislacyjnym i skandalem”. Za to minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, zapytany ostatnio w Polsat News o śledztwo w sprawie zakupu maseczek, odparł, że były już minister zdrowia Łukasz Szumowski „nie ma się czego obawiać”. – Na ten moment nie widzę żadnych powodów, by minister Łukasz Szumowski miał się bać odpowiedzialności. Oczywiście śledztwo jest w toku – dodał. Nie odniósł się jednak do innych kontrowersyjnych zakupów Ministerstwa Zdrowia.
Źródło Onet
CHOJNICE.COM
© Copyright Chojnice.com 2016. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wykonanie: Portale internetowe