Mielony raz ...

Trudno przecenić rolę Murzynka Bambo dla państwowości polskiej i polskiej literatury. Spisana wierszem przez Juliana Tuwima opowieść o murzynku to w istocie traktat filozoficzny.

Mielony był, jest i będzie.

Traktat o małym, lecz dzielnym człowieku, który za wszelką cenę pragnie zachować swą tożsamość i świadomość narodową. Iluż to naszych rodaków rzuconych w obcy i wrogi świat zachodni, sięgało do mądrych polskich ksiąg, uciekało gdzieś na strych lub toalety, aby tam gorzko łkać widząc spisaną wierszem lub prozą polską mowę? Nie przewidział rodak w swoim rozumowaniu, że nadejdą takie czasy, iż sam we własnym kraju będzie się czuł obywatelem Europy. Może to i dobrze, bo zawsze jest łatwiej w licznej rodzinie europejskiej. Ale żeby zdradzać tradycję żywieniową narodu na rzecz frytek i chipsów?  -  tego nie wolno mu robić.
Starsze pokolenie doskonale pamięta, że ziemniak znany również jako kartofel lub pyra nieraz ratował nas w trudnych sytuacjach. Co ważne, a nawet bardzo ważne nigdy nas nie zdradził. Nie tłumaczył się klęskami nieurodzaju lub urodzaju. Nie straszne mu ostre zimy i skwarne lata. Potwierdza zasadę, że chłop śpi a w polu mu samo rośnie. W czasach powstań i walk przeciw kolejnym zaborcom i okupantom, ziemniak karmił i żywił. W czasach najnowszych dzielnie stawił czoła imperialistycznej stonce, a i do dzisiaj jest ratunkiem dla wielu niedojadających rodaków, bo i tacy w naszym kraju są. Poczciwy ziemniak stanowi ich główne pożywienie potwierdzając swą narodową tożsamość i przywiązanie do tradycji, w tym przypadku z konieczności. Wyśmiewany, pogardzany i niedoceniony – kotlet mielony. A jednak trudno wyobrazić sobie krajobraz polski bez niego. W skali świata kotlet mielony jest potrawą absolutnie unikatową. Jego receptura jest właściwie niezgłębioną tajemnicą, czesto zależną od kondycji naszej gospodarki czy humoru szefa kuchni.  Przeszedł już do legendy w okresie PRLu. Przypomnij sobie czytelniku, ileż to razy czekał na Ciebie w bufecie WARSu, stołówce zakładowej czy akademiku. Ileż razy wzruszenie ściskało Ci gardło, kiedy na rodzinnym obiedzie Twoja własna matka stawiała Ci na stół kopę dymiących mielonych, a te słynne „mielone raz” na wczasach w Kołobrzegu swojsko brzmiało.  Niby znasz go doskonale ale zawsze mocno zadziwiał, kiedy np. w wojskowym jadłospisie zawsze ten sam, ale dla zmylenia tym razem nie wroga występował pod inną nazwą. Nazwa mielonego mogłaby stać się kanwą pracy doktorskiej a może i habilitacyjnej. I dzisiaj gdy masz wybór absolutny zamawiasz dewolaje, steki, rumsztyki, a także potrawy orientalne, bo i takie już u nas są. Jednak czując zapach klasycznych, chrupiących mielonych kotlecików, które właśnie usmażyła Twoja babcia rzucisz wszystko i słusznie.
Najlepszy przyjaciel Puchatka nie zawiedzie również Ciebie. Toż to skarb narodowy – polska świnia. Przedmiot pożądania nie tylko w okresie PRLu. Do dzisiaj wobec udanego rozpoczęcia hodowli prionów BSE, wołowinę bez żalu możesz zostawić polityce. Żegnaj Strogonowie. Do rozpasanej konsumpcji pozostaje Ci zawsze wierna świnia, która jak powiada ksiądz – poeta Jan Twardowski „kocha niezapomina”. Nie zapominaj zatem i Ty o miłym i smacznym prosiaczku. „Na bezrybiu i rak ryba” mówi mądre przysłowie, które potwierdza zasady, iż poczciwy śledź nie na darmo obdarzony był płomiennym uczuciem narodów. I gdy Jasio w szkole pytał się dlaczego mama nie może go dostać w sklepie. Usłyszał „Jasiu, przed wojną mieliśmy tylko kilkadziesiąt kilometrów polskiego morza, teraz mamy ponad 500, to ryby się rozproszyły”. Mimo to, pojawiał się na polskich stołach pod różną postacią i smakach. A że tradycja u nas zakorzeniona i to głęboko to śledzik po dokonaniu swego żywota nadal pływał – tyle, że w wódzie.
I długo jeszcze będzie pływał, wszak kontynuowanie tradycji to u nas rzecz święta. Na zdrowie!
(t)