Zarówno podczas komisji jak i podczas sesji rady miasta, radna Janina Kłosowska, ze względu na morale i wiarę, apelowała o zagłosowaniu przeciw uchwale o przedłużeniu finansowania przez miasto programu in vitro. Metody bronił burmistrz i dwie radne.
28 grudnia 2020 13:51W latach 2017-2020 do finansowanego przez miasto programu zgłosiło się kilkadziesiąt par. Zakwalifikowało się 28. Samo finansowanie ruszyło w połowie 2018 roku. - Od początku cieszyło się bardzo dużym zainteresowaniem par starających się o potomstwo. W jego ramach pacjenci mogą strać się o dofinansowanie specjalistycznych zabiegów zapłodnienia pozaustrojowego co kosztuje ponad 5 tys. zł - przypomniał podczas sesji Arseniusz Finster.
Pierwsze dziecko, z omawianego wsparcia małżeństw, urodziło się w czerwcu 2019 roku. Potem przyszło na świat przyszło jeszcze troje dzieci. W 2020 roku natomiast w Chojnicach urodziło się kolejnych pięcioro maluchów. - Łącznie mamy ośmioro dzieci, ale jest też potwierdzenie dwóch kolejnych ciąż. Możemy zsumować, że będziemy mieli 10 nowych mieszkańców dzięki wsparciu in vitro. Zakładaliśmy 30, wyszło 10. Czyli nie wypełniliśmy tego założenia - referował burmistrz.
Jako przyczynę mniejszej ilości ciąż z tej alternatywnej metody zapłodnienia podaje się gównie pandemię koronawirusa. To przez nią pary, na kilka miesięcy, musiały całkowicie zawiesić procedury medyczne, ponieważ ośrodki zajmujące się pozaustrojowym zapłodnieniem były całkowicie zamknięte. - Teraz znowu działają, ale na określonych zasadach epidemiologicznych - wyjaśnił włodarz.
Pomimo trudności, do burmistrza zgłaszają się kolejne pary z zapytaniem o kontynuację programu. Między innymi to zainteresowanie jest przyczynkiem do przedłużenia go o kolejne trzy lata. Miasto przeznaczyło na ten cel 225 tys. zł
Większość dzieci to „odpad medyczny”
Przedstawienie raportu o wynikach programu nie przekonało Janiny Kłosowskiej (PiS, chojnicki oddział Akcji Katolickiej). - Pan burmistrz podał niepełne skutki dotyczące in vitro. Z zachwytem powiedział ile dzieci się urodziło i ile się urodzi. Powtarzam, więcej dzieci w tej procedurze in vitro ginie i staje się odpadem medycznym niż się rodzi - skomentowała. Przed głosowaniem budżetu na rok 2021, gdzie był zapis m.in. o Programie Polityki Zdrowotnej, radna apelowała do „sumień, w wielu przypadkach katolickich” radnych, o zagłosowanie przeciw „tej śmiercionośnej uchwale”. Ze zdaniem klubowej koleżanki zgodził się Bartosz Bluma, który również nigdy nie ukrywał, że jest przeciwnikiem tej alternatywnej metody zapłodnienia.
- Być może łudziłem się, że ten program się nie pojawi i nie będzie kontynuowany. Jednak podjął pan burmistrz decyzję, że będzie kontynuowany. Zna pan doskonale nasze stanowisko w tej sprawie. Wielokrotnie był już podnoszony ten temat. Szczególnie pani Janka Kłosowska wielokrotnie mówiła, że jest to wątpliwe ze względów chociażby etycznych. Pytanie też, czy jest to pierwsza potrzeba, którą należy realizować w naszym mieście - dodał przewodniczący klubu Prawa i Sprawiedliwości. Radny zapowiedział, że ze względu na zapis o kontynuowaniu finansowania przez miasto programu in vitro, członkowie jego klubu nie poprą budżetu na 2021 roku. Zagłosują też przeciw wieloletniej prognozie finansowej.
Powinni dofinansować też naprotechnologię
Andrzej Gąsiorowski z kolei, przyznał, że zarówno w budżecie na przyszły rok, jak i w długoterminowej prognozie, i w poprzednich budżetach, brakowało mu zapisu o dofinansowaniu przez Urząd Miejski w Chojnicach naprotechnologii. - To również jest kosztowne dla osób, które starają się leczyć bezpłodność. Szkoda, że przez te ostatnie trzy lata nie udało się nic wypracować w tym zakresie. To byłaby konkretna pomoc dla osób, które szukają alternatywy. Które ze względu na światopogląd nie mogą się zgodzić na program in vitro, a też chcą mieć dzieci - mówił.
„Pozwólmy ludziom samym decydować o sobie”
Z radnym zgodziła się Bogumiła Gierszewska-Dorawa. Emerytowana położna podkreślała, że w jej ocenie „każda metoda, która doprowadzi do urodzenia dziecka jest dobra”. - Na własnym przykładzie, poprzez moją 40-letnią pracę w charakterze położnej, widziałam tak wiele ludzkich dramatów, gdzie rodziny nie mogły mieć dzieci... Nikt im w tym nie pomógł. Bardzo cieszę, że pan burmistrz dofinansuje ten projekt do końca - skwitowała. Radna przypomniała także, że naprotechnologia (metoda leczenia niepłodności) i in vitro (tzw. sztuczne zapłodnienie) to dwie różne sprawy. Ta pierwsza jest finansowana z budżetu państwa.Jest to jednak proces znacznie dłuży i bardziej kosztowny niż in vitro. Przedstawiła także garść statystyk.
- Od 2016 roku do 2020 z in vitro urodziło się 261 tys. dzieci. Z naprotechnologii tylko 70. Jeżeli chodzi o proces finansowania, to jakby przeliczyć ilość urodzonych dzieci z in vitro to wynosi 12 tys. zł na parę, średnio. A z naprotechnologii 461 tys. zł. Jeżeli nasz budżet miasta będzie stać na tę droższą metodę, to ja ją popieram, przychylam się - mówiła Gierszewska-Dorawa. - Jeśli rodziny nie mają dzieci, to niech same decydują czy taką, czy inną drogą chcą ją powiększać. Dzieci z in vitro są takie same jak inne. Rodzice walcząc o nie, zanim się decydowali na zapłodnienie metodą in vitro, przeszli naprawdę bardzo ciężką i trudną drogę. Nie tylko fizyczną, ale też psychiczną. Dlatego nigdy w życiu bym nikogo nie osądziła. To są ich sumienia, ich walka i pozwólmy im na to.
„Gdzie są te dzieci, które nie zostały wszczepione do łon matek?”
Słowa Bogumiły Gierszewskiej-Dorawy, ad vocem, skomentowała Janina Kłosowska. - Dziwię się, że pani jako położna tak się wypowiada. Pani powinna wiedzieć na czym in vitro polega. Skąd się bierze niepłodność i dlaczego kobiety tak późno rodzą dzieci. Praktyki, które przywędrowały do nas z zachodu, wszelkiego rodzaju dewiacje, różnego rodzaju leczenia i antykoncepcja spowodowały, że właśnie kobiety są niepłodne. Radna podkreślała także, że w przypadku in vitro „cud zapłodnienia”, najpiękniejszy moment w życiu kobiety, zachodzi na szkiełku laboratoryjnym.
- Czy pani wie, że przy poczęciu w łonie matki nawet jest obserwowany błysk? Mówiąc już kategoriami ludzi wierzących, ale nie tylko wierzących, on jest obserwowany dla wszystkich. Tam się po prostu zaczyna ludzkie życie - piękne, jedyne i niepowtarzalne. A jakie są życia te, które rozpoczynają się na szkiełku laboratoryjnym? Gdzie są te dzieci, które nie zostały wszczepione do łon matek? Czy pani zna losy tych dzieci?
- Czy pani potrafi powiedzieć co się dzieje z tymi poczętymi życiami, które rozpoczęły się na szkiełku laboratoryjnym i powędrowały do zamrażarek? Czy one się kiedyś nie upomną? Czy pani wie o syndromach poaborcyjnych, po in vitro i tych wszystkich innych...? Ilu pani zapytała naukowców w tym temacie? Ile razy pani zgłębiła temat? Jeśli pani to ukrywa, albo pani tego nie wie to proszę się z tym zapoznać. To są ludzkie dramaty, równie wielkie jak niepłodność - mówiła Janina Kłosowska. Radna podkreśliła również, że opowiada się za leczeniem niepłodności metodą naprotechnologii.
Ostatnia deska ratunku poprzedzona szczegółowym leczeniem
Do słów, m.in. szefowej chojnickiej Akcji Katolickiej, odniósł się burmistrz. Wyjaśniał on, że in vitro to nie jest „drogą na skróty”. Proces ten zawsze jest poprzedzony półtorarocznym leczeniem niepłodności, czyli naprotechnologią. - Czy to jest endometrioza, czy inne choroby, gdzie musi być interwencja chirurgiczna. Ta para musi się temu poddać. In vitro to jest ostatnia deska ratunku dla pary, która chce mieć dzieci - mówił Arseniusz Finster. - Na ogół wszczepia się dwa zarodki. Są oczywiście czasem ciąże bliźniacze.
- Mogą jednak budzić obawę pani radnej Kłosowskiej, to że dwa życia, dwa zarodki wszczepiamy, a rodzi się jedno dziecko. Jednak przy klasycznym poczęciu, jeśli kobieta ma dwa zdrowe jajniki, to też może dojść do zapłodnienia dwóch jajeczek, powstaną dwa zarodki, a urodzi się jedno dziecko. Tak już jest, trzeba się z tym pogodzić - tłumaczył włodarz. Podkreślał także, że jeśli para starająca się o potomstwo zastrzeże, że chce by do ciała kobiety wprowadzić tylko jeden zarodek, to lekarz tak zrobi.
- Przed in vitro dokonuje się często także inseminacji. Dojście do in vitro poprzedza wykorzystanie całej wiedzy medycznej związanej z naprotechnologią, leczeniem niepłodności kobiety lub mężczyzny - zakończył burmistrz.
„Ktoś kto nie przechodził przez to, nie wie co to jest. Nie wie co przeżywa kobieta. Jak bolesne jest leczenie”
Dyskusję zamknęła Alicja Kreft. Radna przyznała, że czuje się wywołana do tablicy, ponieważ przechodziła przez całą procedurę naprotechnologii oraz in vitro. - To nie jest tak jak powiedziała pani Kłosowska, że kobiety przystępują za późno do tego żeby zajść w ciążę. Ja się leczyłam od 25 roku życia. Dopuszczono mnie do procedury w wieku 30 lat. Niestety w moim przypadku, na tym szkiełku, jak to powiedziała pani Janina, jajeczka się nie podzieliły. Ta metoda kosztowała mnie bardzo dużo zdrowia i leczenia. Ktoś kto nie przechodził przez to, nie wie co to jest. Nie wie co przeżywa kobieta. Jak bolesne jest leczenie. To jest i naprotechnologia i leczenie na różne inne sposoby. Syty głodnego nie zrozumie - skwitowała. - Chciałabym żeby kobiety, które nie wiedzą jak to jest nie móc mieć, by nie wypowiadały się za inne osoby - dodała na koniec.
Program Polityki Zdrowotnej został przyjęty. Za zagłosowało 13 radnych. Przeciw byli: Bartosz Bluma, Andrzej Gąsiorowski, Krzysztof Pestka, Janina Kłosowska, Kazimierz Drewek, Zdzisław Januszewski. Od głosu wstrzymali się: Patryk Tobolski oraz Alicja Kreft. Radna przed głosowaniem wyjaśniła, że mimo iż popiera metodę pozaustrojowego zapłodnienia, nie podniesie ręki za jej przyjęciem, ponieważ w radzie miasta reprezentuje nie tylko siebie, ale cały Projekt Chojnicka Samorządność, a tam zdania w tym temacie są podzielone.
Anna Zajkowska
CHOJNICE.COM
© Copyright Chojnice.com 2016. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wykonanie: Portale internetowe